Utrata lotniskowca HMS Glorious
Tadeusz Klimczyk
Utrata lotniskowca HMS Glorious
Okręty wojenne w nierównomierny sposób przyciągają zainteresowanie opinii publicznej. Podczas II wojny światowej za wielki cios militarny uznawano publicznie stratę Hooda wraz z prawie całą załogą, czy też zatopienie pod Kuantanem Prince of Wales i Repulse przez samoloty japońskie. Kiedy jednak w czerwcu 1940 roku w podejrzanych okolicznościach został zatopiony jeden z pięciu lotniskowców, jakimi dysponowała wówczas Royal Navy, a na dodatek w akcji zginęło ponad półtora tysiąca marynarzy brytyjskich, sprawa ta przeszła niemalże bez echa. Z perspektywy lat wygląda jednak na to, że rozgłos co do szczegółów utraty lotniskowca Glorious nie był brytyjskiej Admiralicji na rękę. Aby jednak sprawę ujrzeć we właściwym świetle należy szerzej przedstawić sylwetkę dowódcy okrętu – kmdra Guya D’Oyly-Hughesa.
Był on produktem małej rewolucji socjalnej jaką przeszła Royal Navy podczas I wojny światowej. W wiktoriańskiej marynarce za przepustkę do awansów służyły zwykle koneksje towarzyskie, a przede wszystkim dobre urodzenie. W czasach pokojowych nie było wielu okazji do wyróżnienia się w służbie, więc młody oficer pozbawiony powyższych przymiotów musiał trafić na pancernik, gdzie mógł zostać dostrzeżony przez jakiegoś admirała. Wojna wywróciła te układy do góry nogami. Służba na pancernikach stojących miesiącami w Scapa Flow nie dawała żadnych szans na zaistnienie, pojawiło się natomiast we flocie kilka klas mniejszych okrętów jak niszczyciele czy podwodne, które w większym stopniu niż okręty liniowe prowadziły bezpośrednią walkę z wrogiem i na których bardziej liczyło się osobiste zaangażowanie, inteligencja, a często bohaterstwo. Royal Navy nie straciła z pola widzenia ludzi, którzy bezpośrednio odznaczyli się w wojnie na pokładach mniejszych jednostek. Wielu sławnych brytyjskich admirałów okresu II wojny światowej odznaczyło się osobistym bohaterstwem, służąc na niszczycielach lub okrętach podwodnych w wojnie poprzedniej. Guy D’Oyly-Hughes (ur. w 1891 r.) idealnie wpisywał się w powyższy mechanizm. W roku 1915 miał 24 lata i był pierwszym oficerem na okręcie podwodnym E 11, dowodzonym przez Lt.Cdr Martina Dunbar-Nasmitha. E 11 odniósł największe sukcesy spośród brytyjskich okrętów podwodnych operujących na Morzu Marmara podczas operacji dardanelskiej. Wykonał trzy zagony (trwające po 19, 29 i aż 47 dni) na wody tureckie, topiąc 86 jednostek (67 300 t), w tym stary ex-niemiecki pancernik Barbaros Hayreddin. Dzieje załogi E 11 mogłyby posłużyć za kanwę filmowego scenariusza nie ustępującego przygodom Indiany Jonesa (wyławianie i ponowne ładowanie do wyrzutni wystrzelonej już raz torpedy, wleczenie zaplątanej miny, ostrzeliwanie stacji kolejowych, czy też taranowanie mniejszych jednostek tureckich). D’Oyly miał także własny udział w tych wydarzeniach. 21 czerwca 1915 roku opuścił wpław okręt i pchając przed sobą niewielką tratwę z ładunkiem bawełny strzelniczej udał się na brzeg, gdzie mimo pościgu tureckich straży udało mu się wysadzić w powietrze wiadukt kolejowy. Nic więc dziwnego, że Dunbar-Nasmith otrzymał Victoria Cross, D’Oyly DSO (Distinguished Service Order), a wszyscy członkowie załogi DSM (Distinguished Service Medal). Dowódca E 11 stał się po wojnie pierwszym podwodniakiem z tytułem admiralskim, a w kolejnej wojnie – już jako Sir Nasmith – dowodził sektorem morskim Wielkiej Brytanii, zwanym Western Approaches. D’Oyly, już jako dowódca E 35, otrzymał jeszcze poprzeczkę na wstążce orderu DSO (jako dodatkowe odznaczenie) za zatopienie 11 maja 1918 roku U 154 (ex-transportowiec podwodny). Dodatkowo dostał także srebrny medal Royal Humane Society za osobistą próbę uratowania jednego z członków załogi, zmytego do morza przez falę. Podobno brak Victoria Cross był jego skrytym niespełnieniem, mającym wielki wpływ na zachowanie w czasie kolejnej wojny.