Vincejo – nietypowy bryg wojenny w nietypowej roli
![Vincejo – nietypowy bryg wojenny w nietypowej roli](files/2019/MSiO/11-12-2019/Vincejo%20-%20www.jpg)
Krzysztof Gerlach
Marynarki wojenne angażowały się nierzadko w działania wywiadowcze, a nawet dywersyjno-szpiegowskie, chociaż ze zrozumiałych względów ten aspekt ich działalności jest znacznie mniej znany i dużo rzadziej poruszany.
Nie inaczej było w epoce napoleońskiej, kiedy siatki agentów działały w wyjątkowo dogodnych miejscach – jak np. Wyspy Normandzkie – i korzystały z małych jednostek dla kierowania ludzi do rzadko uczęszczanych i słabo pilnowanych zakątków wybrzeży, transportowania pilnych depeszy, pozyskiwania informacji od rybaków, przemytników i statków neutralnych. Z operacji tych nie sporządzano oczywiście powszechnie dostępnych i pisemnych raportów, więc nawet dzisiaj osłonięte są mgłą tajemnicy, ułatwiającą pisanie powieści, ale nie historii. Jednym z najbardziej znanych oficerów Royal Navy, który poświęcił karierę i w końcu życie dla takiej aktywności, był John Westley Wright. W latach 1803-1804 dowodził on 16-działowym brygiem Vincejo. Zarówno oficer, jak i jego okręt nie mieszczą się w standardach ówczesnej marynarki brytyjskiej.
Terminowanie
John Westley Wright urodził się w Cork 14 czerwca 1769 r. Był synem kapitana Jamesa Wrighta. Drogę do Royal Navy miał mocno nietypową. W dzieciństwie mieszkał z rodzicami na Minorce, a w wieku 10 lat został zapisany do pułku piechoty w stopniu chorążego, chociaż w nim niemal na pewno naprawdę nie służył. Przeniósł się do marynarki wojennej jako ochotnik w lutym 1781 r. Brał udział w obronie Gibraltaru podczas wielkiego oblężenia francusko-hiszpańskiego z lat 1779-1783. Nie miał ani wieku, ani pozycji, by jakoś szczególnie się wykazać w tej służbie, jednak czas spędzony w międzynarodowym tyglu obszaru śródziemnomorskiego zaowocował początkiem jego znajomości wielu języków i nawiązaniem kontaktów osobistych. Po podpisaniu traktatu wersalskiego, kończącego wojnę o niepodległość angielskich kolonii w Ameryce, widoki na karierę w Royal Navy ochotnika bez protekcji były marne, więc zamiast kołatać o jakieś trzeciorzędne miejsca na kutrach, hulkach, okrętach strażniczych lub jednostkach celnych Wright wrócił do szkoły i w latach 1783-1785 uzupełniał wykształcenie w Wandsworth pod Londynem. Następnie podjął pracę w biurze londyńskiego kupca. Wyjechał z nim w interesach do Rosji i żył w Sankt Petersburgu przez pięć lat. Dało mu to kolejną okazję do szlifowania języków obcych – wiemy, że mówił biegle m.in. po rosyjsku i francusku. Jednak w 1794 r., gdy komandor William Sidney Smith, słynny potem dowódca i admirał, obejmował (w kwietniu) dowództwo 38-działowej fregaty Diamond, Wright miał już 25 lat i bardzo niewielkie doświadczenie żeglarskie. Nie widział też sensu powrotu do marynarki wojennej. Chociaż nie biłby pod tym względem rekordów (najstarszy midszypmen Royal Navy był ciągle „młodym dżentelmenem” w wieku 72 lat), to jest jasne, że musiałby bardzo długo czekać na pierwszą promocję, a z uwagi na starzenie się i rywalizowanie o te same awanse z ludźmi znacznie od niego młodszymi miałby znikome szanse na wyższe stopnie. Mimo tego dał się namówić Smithowi do zostania jego osobistym sekretarzem. Komandor – wybitny oficer, ale równocześnie ekscentryk na granicy szaleństwa – nigdy nie zamierzał zadowalać się standardową i monotonną służbą. Potrzebował więc nietuzinkowych ludzi. Wright był biegły w językach, miał szerokie kontakty międzynarodowe, świetnie posługiwał się piórem, a później odznaczał się też ogromną odwagą i nieprzeciętną inteligencją. Jego braki marynarskie dało się z czasem nadrobić. Na razie do trymowania żagli, wykonywania zwrotów itp. Smith mógł wykorzystywać innych, sam zresztą, chociaż niewiele starszy, dysponował już 17-letnim (oficjalnie nawet 20-letnim) stażem na morzu. Dał Wrightowi formalną rangę midszypmena.
Diamond należała wtedy do Floty Kanału. Anglicy wspierali intensywnie rojalistyczne powstania na północy i zachodzie Francji, angażowali się też w obronę Holandii przed naporem francuskich wojsk rewolucyjnych. Smith ponadto przewoził na kontynent ważne osobistości i dość nachalnie propagował własne pomysły na temat możliwości atakowania Francuzów u ich wybrzeży i w portach. Nie zawahał się nawet przed propozycją uderzenia na Paryż poprzez wykorzystanie kanonierek i pływających fortec na Sekwanie. Zwierzchnicy docenili błyskotliwość pomysłu, ale ocenili go słusznie jako zupełnie nierealistyczny i zamiast tego skierowali fregatę na początku 1795 r. pod rozkazy komodora Johna Warrena, który miał nakazane kontrolowanie ruchów francuskiej eskadry Brestu. Smithowi przypadło, przyjęte przez niego z entuzjazmem, najbardziej niebezpieczne zadanie bliskiego rozpoznania. Aby ułatwić jego realizację w swoim stylu, upodobnił dowodzoną jednostkę do żaglowców marynarki Francji, a nawet ubrał oficerów w mundury zbliżone do tych noszonych przez przeciwników. Dzięki brawurowemu działaniu pod francuską banderą i płynnemu posługiwaniu się tym językiem zdobył w styczniu 1795 r. potrzebne informacje. W czerwcu, kiedy Brytyjczycy osłaniali lądowanie pod Quiberon niefortunnej ekspedycji rojalistów, Diamond prowadziła rozmaite ataki wzdłuż wybrzeży, które miały odwrócić uwagę obrońców od zagrożonego odcinka. Jesienią 1795 r., zimą i do kwietnia 1796 r. Smith uderzał na nieprzyjacielskie konwoje, wpływał do małych portów, zdobywał nadbrzeżne baterie. Zdobył spory rozgłos, o który zawsze zabiegał, ale równocześnie wzbudził nienawiść rewolucjonistów na wybrzeżach i w Paryżu. Przypomnieli sobie, że w grudniu 1793 r. zgłosił się na ochotnika do wypełnienia rozkazu wiceadm. Hooda, który polecił spalić francuską flotę w Tulonie. Teraz jego stałe kontakty z rojalistami (emigrantami i szuanami), a także perfekcyjna znajomość ich języka czyniły go w oczach Francuzów osobą wspierającą szpiegów lub nawet zajmującą się szpiegostwem osobiście. W drugiej połowie kwietnia 1796 r. Smith przygotowywał się do zaatakowania portu w Hawrze i w tym celu wyruszył nocą 17 kwietnia w łodziach fregaty na rekonesans, zabierając ze sobą trzech poruczników, sześciu midszypmenów i dwudziestu czterech marynarzy. Chciał bowiem przy okazji porwać z kotwicy korsarski lugier, poważnie szkodzący brytyjskiej żegludze na wodach kanału La Manche. We wspomnianej grupie ludzi znaleźli się osobisty sekretarz Smitha John Westley Wright, a także francuski emigrant François de Tromelin, który przeżył masakrę pod Quiberon z 1795 r. Tym razem po początkowym sukcesie wszystko poszło źle. Lugier został zdobyty, ale kombinacja flauty, pływu i francuskiego przeciwdziałania spowodowała, że ci z napastników, którzy nie zginęli w walce, dostali się do niewoli. Wyczucie praw jenieckich przez rewolucjonistów, którzy swego czasu wydali rozkaz rozstrzeliwania na miejscu każdego schwytanego Brytyjczyka lub Hanowerczyka, łącznie z kobietami i dziećmi, a swoich własnych rodaków gilotynowali lub topili całymi rodzinami w Loarze, było oczywiście cokolwiek osobliwe. Tromelin, by ocalić życie, musiał udawać służącego Smitha. Francuzi, którzy w swoich propagandowych pismach nazywali komandora „piratem”, „kapitanem brandera”, „podpalaczem”, i „dywersantem”, postanowili urządzić mu pokazowy proces i uroczyście ściąć na gilotynie, więc pośpiesznie przewieźli go do paryskiego więzienia l’Abbaye de St Germain, a w maju przenieśli do osławionego Temple. Smithowi w drodze i za kratami towarzyszyli osobisty sekretarz John Wright i osobisty służący John Bromley (w tej roli zakamuflował się François de Tromelin). Dwuletnie więzienie i potem brawurowa ucieczka na przełomie kwietnia i maja 1798 r., zrealizowana dzięki pomocy francuskich rojalistów kierowanych przez Louisa-Edmonda Antoine’a Le Picard de Phéllipeaux, zasługują na osobną uwagę i pióro lepiej wyspecjalizowane w opisywaniu sensacji. Natomiast dla treści tego artykułu mają mniejsze znaczenie, więc zostaną pominięte. W każdym razie Wright nie tylko związał się jeszcze silniej z rozmiłowanym w szpiegostwie komandorem, lecz sam zasmakował w działalności pod przykryciem, na terytorium wroga. Na razie znalazł się na 74-działowcu Tigre, nad którym komendę powierzono w lipcu 1798 r. Smithowi. Chociaż w tymże roku zdał egzamin na porucznika, nadal oficjalnie nie dostał tego stopnia, był tylko „pełniącym obowiązki”. Zawikłania polityczne, własna inklinacja i stosunki rodzinne sprawiły, że William Sidney Smith został skierowany do Turcji, gdzie miał zrobić wszystko, co w jego mocy, by wesprzeć sułtana w odparciu ataku generała Buonaparte na Egipt, wówczas terytorium formalnie tureckie. Od października 1798 r. do stycznia 1799 r. pełnił rządową funkcję posła pełnomocnego przy Porcie. Był też głównodowodzącym sił marynarki na Bliskim Wschodzie (ku niemałej irytacji działających blisko tamtych wód admirałów brytyjskich, w tym Nelsona). Komandor poprosił o uwolnienie 40 jeńców francuskich przetrzymywanych w bardzo ciężkich warunkach i z satysfakcją poinformował tych ludzi o różnicy między jego pojmowaniem praw jeńców wojennych a tym wyznawanym przez rząd Francji, po czym zlecił Wrightowi zorganizowanie ich repatriacji do Tulonu na specjalnie wynajętym statku. Wkrótce wszyscy bohaterowie ucieczki z więzienia Temple mieli spotkać się pod turecką flagą, czy to jako sojusznicy, czy oficerowie w armii sułtana. Phéllipeaux otrzymał stopień pułkownika, a de Tromelin, który wolał nadal występować pod przybranym nazwiskiem Bromley – majora. Tymczasem Smith pojawił się pod Aleksandrią na Tigre i po mało sensownym, ale dającym mu satysfakcję ostrzelaniu wysuniętych francuskich pozycji podążył na wschód, zbierając wszędzie informacje wywiadowcze.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 11-12/2019