VP Georgios Averof – ostatni krążownik pancerny – część 2
Sławomir J. Lipiecki
Grecki krążownik pancerny VP Georgios Averof to jeden z najciekawszych zachowanych do dziś okrętów. Choć oficjalnie jest jednostką muzealną, to w praktyce nadal pełni szereg prestiżowych funkcji w greckiej MW, będąc zarazem symbolem niezłomności kraju Hellenów w dążeniu do zachowania niepodległości i rozszerzania swoich wpływów. Stanowi przy tym doskonałe źródło do badań historii budownictwa okrętowego i rozwoju techniki.
Mimo pewnych wad, w tym przede wszystkim kompletnie przestarzałego napędu, okręt w pierwszych latach służby doskonale wpisał się w system działania rosnącej w siłę floty greckiej. Można przy tym zaryzykować stwierdzenie, że od razu rzucono go – dosłownie i w przenośni – na głęboką wodę. Dość powiedzieć, że po formalnym wejściu do służby nie miał nawet możliwości zaprezentować się we własnym kraju. Pierwszym zadaniem była bowiem wizyta w Porstmouth (a konkretnie na redzie Spithead), gdzie 24 czerwca 1911 r. wziął udział w paradzie zorganizowanej przez Royal Navy z okazji koronacji króla Jerzego V. Następnie przez niemal rok jego załoga prowadziła intensywne szkolenia, przygotowując się do ewentualnej konfrontacji z flotą turecką. Przezorność popłaciła, gdyż 8 października wybuchła I wojna bałkańska.
Udany debiut
Oficjalnie Grecja wystąpiła przeciwko Turcji 19 października 1912 r. Greckie wojska uderzyły wówczas w kierunku Salonik. VP Georgios Averof wziął udział w kampanii zimowej, ukoronowanej zdobyciem wyspy Lemnos (obecnie Limnos), gdzie w zatoce Mudros zorganizowano punkt manewrowania bazowego. Dowódcą greckiej eskadry (i zarazem floty) był wówczas kontradm. Pawlos Kunduriotis – jeden z najwybitniejszych dowódców w historii Polemiko Naftiko, późniejszy (dwukrotny) prezydent i bohater narodowy. Jego flaga powiewała na Georgiosie Averofie.
W ręce Greków wpadły kolejne wyspy i półwysep Athos. Szybkie, zdecydowane działania Polemiko Naftiko zaskoczyły Turków, dodatkowo zaangażowanych w konflikt z Bułgarią na Morzu Czarnym. Na skutek całkowitej nieporadności strategicznej osmańskiego sztabu i dowódców liniowych sytuacja na froncie od samego początku wojny przybrała katastrofalny dla Turków przebieg. Jakiekolwiek działania przeciw flocie greckiej stały się więc możliwe dopiero w grudniu, tj. po zawarciu rozejmu z Bułgarią. Ponieważ presja społeczna na tureckie siły morskie była wówczas już wyjątkowo silna, Turcy zdecydowali się wydać Grekom walną bitwę u wejścia do Dardaneli. Uczynili to w takiej odległości, by móc skorzystać ze wsparcia artylerii fortecznej z rejonu Seddülbahir (południowy cypel półwyspu Gallipoli) i Kumkale (przeciwległy brzeg azjatycki).
Eskadrę turecką podzielono na cztery dywizjony, z których najważniejsze były siły główne, składające się z czterech powolnych, przestarzałych pancerników (predrednotów) i czterech torpedowców. Do starcia doszło na wodach między wyspą Imroz a przylądkiem Heles 16 grudnia 1912 r. Początkowo oba zespoły szły na zbliżenie w szyku torowym na lekkich kontrkursach. Gdy dystans spadł poniżej 8000 m, jako pierwsi ogień otworzyli Turcy, koncentrując się na idącym na czele greckiej eskadry VP Georgios Averof. Chociaż warunki pogodowe sprzyjały siłom osmańskim (słońce podświetlało Greków, a ich samych oślepiało), salwy pancerników okazały się wyjątkowo niecelne. Z uwagi na brak wyspecjalizowanych urządzeń kierowania ogniem część pocisków nawet nie donosiła (wystąpił tu klasyczny błąd pomiaru odległości do celu). Co więcej, skoncentrowanie ognia całej eskadry na jednym tylko okręcie spowodowało, że problematyczna stała się jego koordynacja, w tym rozpoznawanie miejsca upadku własnych salw (tzw. shell splashes). W tej fazie starcia udało się trafić grecki krążownik pancerny zaledwie trzema pociskami. Pocisk kal. 234 mm z Mesudiye przebił na wylot komin, a jego odłamki zabiły jednego marynarza i raniły kolejnych dziewięciu. Drugi pocisk, tym razem kal. 283 mm, uderzył prosto w przednią, bakburtową wieżę artylerii pomocniczej kal. 191 mm greckiego okrętu. Nie mogąc jej przebić, rozpadł się po konfrontacji z jej grubym pancerzem, nie czyniąc żadnych szkód. Trzeci pocisk (prawdopodobnie ponownie kal. 234 mm) przeleciał przez pokład szalupowy, gdzie również nie uczynił poważniejszych szkód (jeśli nie liczyć kilku posiekanych przez odłamki łodzi okrętowych).
Problemem Greków w tej fazie bitwy był przede wszystkim blask słońca, utrudniający mierzenie odległości do celu, ale również (a może przede wszystkim) bardzo mała prędkość pozostałych okrętów pancernych w szyku, przez co flagowy VP Georgios Averof tracił bardzo wiele ze swojego potencjału. Wówczas jednak dowodzący grecką eskadrą kontradm. Kunduriotis rozkazał zasygnalizować pozostałym jednostkom, że jego okręt będzie manewrował samodzielnie (podniesiono flagę „Z”, oznaczającą: „Nie powtarzać moich manewrów, działam samodzielnie”), po czym zwiększono prędkość do 20 w., a następnie do maksymalnych 22,5 w., co notabene stanowiło realną (skrajną) wartość, jaką mógł osiągać grecki krążownik pancerny przy wyporności bojowej (było to dwukrotnie więcej niż prędkość, z jaką poruszały się wówczas zarówno pozostałe okręty eskadry, jak i jednostki osmańskie). W jednej chwili zostawił za rufą praktycznie zabytkowe już wówczas okręty pancerne VP Hydra, VP Psara i VP Spetsai,a dzięki swobodzie manewrowania słońce przestało przeszkadzać załodze w liczeniu dystansu do celu. Celem tego manewru było również wyprzedzenie tureckiej linii bojowej, co w praktyce oznaczało zredukowanie liczby mogących ostrzeliwać krążownik pancerny pancerników z czterech do jednego – flagowego Barbarosy Hayrettina. W tamtym momencie dała znać o sobie także przewaga Greków w wyszkoleniu. Na pierwsze trafienia nie czekano bowiem długo. Pocisk kalibru 191 mm przebił burtę tureckiego pancernika i rozerwał się wewnątrz w kontakcie z pokładem ochronnym, zabijając na miejscu kilkanaście osób. Drugi pocisk, tym razem kal. 234 mm, odstrzelił jednostce osmańskiej główny dalmierz, przez co celność ognia znacznie spadła. Grecki okręt bardzo szybko skracał dystans do przeciwników. Jego dowódca wyraźnie dążył do postawienia klasycznej „kreski nad T” (ang. „crossing T”).
W trakcie tych manewrów Georgios Averof samotnie znalazł się między osmańskimi siłami głównymi a pozostałymi trzema dywizjonami, składającymi się wyłącznie z niszczycieli i torpedowców. Dystans do nich wynosił ok. 4000 m, stąd dowódca krążownika pancernego postanowił zignorować tureckie siły lekkie, dobrze wiedząc, jakie ograniczenia miała ówczesna broń torpedowa. Cała artyleria Georgiosa Averofa skupiła się więc na wrogich pancernikach, do których dystans spadł już do zaledwie 3000 m. W tej sytuacji pocisk kal. 234 mm trafił ponownie w Barbarosa Hayrettina, przebijając pancerz burty i powodując następnie pożar w zasobni węglowej. Jako że osmańska eskadra zaczęła wykonywać gwałtowny zwrot w celu „zejścia z linii ciosu” i podjęcia próby oderwania się od Greków, kolejnym celem krążownika pancernego stał się idący z tyłu pancernik Torgud Reis. Wkrótce dosięgły go dwa pociski kal. 191 mm, które jednak nie spowodowały istotnych szkód, aczkolwiek odłamki zabiły kolejnych kilkanaście osób. O wiele poważniejsze skutki spowodowało kolejne trafienie, tym razem pociskiem kal. 234 mm, który uderzył w dwudziałową wieżę armat kal. 283 mm. Z uwagi na słabe opancerzenie bez trudu ją przebił, bardzo poważnie uszkadzając i wyłączając z działania. Grecki krążownik pancerny również otrzymał dwa trafienia pociskami nieznanego kalibru. Jeden przebił dziób na wylot, a drugi spowodował niewielkie uszkodzenia w nadbudówce dziobowej, przechodząc tuż pod pomostem nawigacyjnym. Nikt z załogi nie odniósł obrażeń.
Stojąc o krok od ostatecznego zwycięstwa, grecki dowódca poniekąd popełnił błąd, uznając, że manewr tureckiej eskadry ma na celu wciągnięcie Georgiosa Averofa w zasięg skuteczny tureckiej artylerii nadbrzeżnej i wzięcie go „w dwa ognie”. Jako że na greckim krążowniku przegrzały się zamki do armat, kontradm. Kunduriotis zdecydował się przerwać walkę i dołączyć do reszty eskadry. Umożliwiło to flocie osmańskiej przegrupowanie, natomiast grecka eskadra bez przeszkód odeszła w stronę Dardaneli. Powyższa bitwa, zwana dziś na zachodzie bitwą pod Elli (choć bardziej poprawnie należałoby określić ją bitwą pod Imroz), pozostała więc teoretycznie nierozstrzygnięta. Obie strony do dziś przypisują sobie zwycięstwo w wymiarze taktycznym. Faktem jednak jest, że to tureckie okręty odniosły poważniejsze uszkodzenia, a na ich pokładach zginęło lub zostało rannych blisko 100 osób.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9-10/2024