Wielka, mała flota
Przemysław Krajewski
Wielka, mała flota
Wielkości floty nie mierzy się liczbą i siłą okrętów ani nawet chwałą przeszłych dokonań. Właściwym miernikiem wydaje się być odpowiedź na pytanie zadane przez Samuela Huntingtona pod adresem US Navy w połowie XX w.: Jaką funkcję wypełnia marynarka wojenna, która to funkcja zobowiązuje społeczeństwo do przejęcia odpowiedzialności za jej utrzymywanie?
Gwoli wyjaśnienia, Polska powinna mieć flotę, bo jest to bardzo użyteczne narzędzie polityki zagranicznej, ale aby przełamać impas należy zadać sobie fundamentalne pytania, nawet jeśli są trudne. Flota prawie nigdy nie ma znaczenia rozstrzygającego w konfliktach zbrojnych i pełni rolę pomocniczą. Z punktu widzenia innych rodzajów sił zbrojnych, morze jest po prostu dodatkowym wymiarem dla manewru. Co więcej, flota nie musi być wcale ogromna i potężna, by być użyteczną, gdyż jak zauważa Moltke: ...najsilniejszą formą wojny, to jest formą, która ekonomicznie daje największą siłę przy danych środkach, jest strategiczna ofensywa połączona z taktyczną defensywą. Defensywa nie ma jednak nic wspólnego z pasywnością, czy też okazywaniem słabości. Cytat Lorda Barhama z 1779 r. dotyczy działań słabszej floty przeciwko silniejszemu przeciwnikowi: Tak więc największa umiejętność i zręczność są rekwizytami do przeciwdziałania planom przeciwnika, do obserwowania i przejęcia korzystnych warunków do akcji oraz do wykorzystania okazji by poczynić wysiłki w takim lub innym słabym punkcie wroga; lub jeśli taka okazja się nie pojawi, do krążenia wokół przeciwnika, trzymania go w szachu i zniechęcenia do podejmowania czegokolwiek co nie niosłoby dla niego ryzyka; do skupiania jego uwagi i zmuszania do myślenia o niczym innym jak tylko o obronie przed waszym atakiem. W przypadku Polski, kraju o położeniu kontynentalnym, zasada służebności sił morskich lub też, używając języka współczesnego – operacji połączonych, powoduje, że z definicji Marynarka Wojenna RP pozostanie flotą małą. Tytuł artykułu (będący trawestacją tytułu książki Jerzego Pertka) wyraża jednak nadzieję, że małą tylko w sensie materialnym. W sytuacji braku jasnego zagrożenia, trudnych wyborów i mocno ograniczonych środków, jasność myśli i koncepcji połączona z analitycznym osądem jest nie do przecenienia. Aby nie wyważać otwartych drzwi, sprawdźmy co do powiedzenia na temat roli i funkcji floty mają teoretycy sztuki wojennej. Niewątpliwie naczelną zasadą, co do której panuje zgodność, jest priorytet polityki nad wojną. Innymi słowy wszelkie akcje zbrojne są narzędziem polityki państwa, a Sztab Generalny powinien nieustannie zadawać sobie pytanie, w którym momencie i w jaki sposób siły zbrojne są w stanie wesprzeć rację stanu. Drugim spostrzeżeniem jest fakt, że po dwóch wojnach światowych prowadzonych w sposób nieograniczony, większość konfliktów obecnie ma charakter wojny ograniczonej. Dla małej floty jest to o tyle ważne, że jak stwierdza Julian Corbett: wojny ograniczone nie skupiają się na zbrojnej sile stron walczących, lecz na tej części siły, którą strony są zdolne lub mają wolę użyć w punkcie krytycznym. Sprawa ma współczesne odniesienie całkiem bezpośrednie, gdyż dla postronnego obserwatora rzuca się w oczy rozbieżność oficjalnych dokumentów doktrynalnych MON z planowaniem kompozycji floty.
Czy teoria może dać odpowiedź na pytanie: „jaka flota”?
Na pierwszy rzut oka nic nie wydaje się bardziej niepraktycznym, najmniej obiecującym w osiągnięciu pożytecznych rezultatów, aniżeli podejście teoretyczne do studiowania wojny – J. Corbett. Cóż, żyjemy w świecie komputerów, więc zainspirowani wiodącym mottem spróbujmy w trochę barbarzyński sposób potraktować temat i „wcisnąć” w tabelkę swego rodzaju fuzję idei dwóch teoretyków, wspomnianego już Corbetta i Hilla. Pozwoli to na być może nadmierne uproszczenie złożonych spraw, ale ma za to walor ilustracyjny. Nie od rzeczy w tym momencie byłoby spojrzeć na powyższą tabelkę oczami polityków, próbujących odpowiedzieć sobie na wiodące pytanie, za jaką funkcję floty gotowi jesteśmy płacić. Niektóre działania, jak morska dyplomacja czy działania ekspedycyjne mogą zwrócić ich uwagę, ale jeśli poprosić o poważne kwoty na decydującą bitwę lub obronę przed inwazją to niechybnie padnie pytanie – a kto nas najeżdża? W tej złożonej interakcji pomiędzy Sztabem Generalnym a Skarbem Państwa kluczem jest z jednej strony umiejętność zaproponowania przez Siły Zbrojne strategii i struktury sił mieszczących się w realiach polityczno-ekonomicznych państwa, a z drugiej strony umiejętność dokonania przez polityków własnej oceny przedkładanych propozycji. Współczesnymi ambicjami Polski, oprócz wzrostu dobrobytu obywateli, jest zwiększenie znaczenia w Europie i na arenie międzynarodowej oraz wspólne bezpieczeństwo. Rosnąca globalizacja powoduje, że w naszym interesie leży nie tylko obrona kolektywna, ale przede wszystkim promowanie porządku i stabilności w obszarze zainteresowań Europy, we współpracy z sojusznikami. Istnieje więc konieczność włączenia się w „sieć” z koalicjantami, a także instytucjami pozamilitarnymi, a zaangażowanymi w tworzenie morza bezpieczniejszym dla wszystkich. Tylko jak? Czy chcemy mieć tzw. flotę zrównoważoną, co skończy się posiadaniem jednego okrętu w każdej klasie. A może lepsza jest specjalizacja, np. tylko okręty przeciwminowe? Czy też ograniczyć się do pewnego poziomu zagrożenia, w którym nasza MW może działać samodzielnie, bez wsparcia silniejszego koalicjanta? Dalszy ciąg artykułu jest wyrazem wiary w ostatnią z wymienionych opcji jak najlepszego kompromisu pomiędzy liczbą platform, ich jakością i zróżnicowaniem funkcji w ramach zadanego budżetu.
Czy teoria może dać odpowiedź na pytanie: „jaka flota”?
Na pierwszy rzut oka nic nie wydaje się bardziej niepraktycznym, najmniej obiecującym w osiągnięciu pożytecznych rezultatów, aniżeli podejście teoretyczne do studiowania wojny – J. Corbett. Cóż, żyjemy w świecie komputerów, więc zainspirowani wiodącym mottem spróbujmy w trochę barbarzyński sposób potraktować temat i „wcisnąć” w tabelkę swego rodzaju fuzję idei dwóch teoretyków, wspomnianego już Corbetta i Hilla. Pozwoli to na być może nadmierne uproszczenie złożonych spraw, ale ma za to walor ilustracyjny. Nie od rzeczy w tym momencie byłoby spojrzeć na powyższą tabelkę oczami polityków, próbujących odpowiedzieć sobie na wiodące pytanie, za jaką funkcję floty gotowi jesteśmy płacić. Niektóre działania, jak morska dyplomacja czy działania ekspedycyjne mogą zwrócić ich uwagę, ale jeśli poprosić o poważne kwoty na decydującą bitwę lub obronę przed inwazją to niechybnie padnie pytanie – a kto nas najeżdża? W tej złożonej interakcji pomiędzy Sztabem Generalnym a Skarbem Państwa kluczem jest z jednej strony umiejętność zaproponowania przez Siły Zbrojne strategii i struktury sił mieszczących się w realiach polityczno-ekonomicznych państwa, a z drugiej strony umiejętność dokonania przez polityków własnej oceny przedkładanych propozycji. Współczesnymi ambicjami Polski, oprócz wzrostu dobrobytu obywateli, jest zwiększenie znaczenia w Europie i na arenie międzynarodowej oraz wspólne bezpieczeństwo. Rosnąca globalizacja powoduje, że w naszym interesie leży nie tylko obrona kolektywna, ale przede wszystkim promowanie porządku i stabilności w obszarze zainteresowań Europy, we współpracy z sojusznikami. Istnieje więc konieczność włączenia się w „sieć” z koalicjantami, a także instytucjami pozamilitarnymi, a zaangażowanymi w tworzenie morza bezpieczniejszym dla wszystkich. Tylko jak? Czy chcemy mieć tzw. flotę zrównoważoną, co skończy się posiadaniem jednego okrętu w każdej klasie. A może lepsza jest specjalizacja, np. tylko okręty przeciwminowe? Czy też ograniczyć się do pewnego poziomu zagrożenia, w którym nasza MW może działać samodzielnie, bez wsparcia silniejszego koalicjanta? Dalszy ciąg artykułu jest wyrazem wiary w ostatnią z wymienionych opcji jak najlepszego kompromisu pomiędzy liczbą platform, ich jakością i zróżnicowaniem funkcji w ramach zadanego budżetu.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 2/2012