Wielka Wojna Zeppelinów

 


Andrzej Olejko


 


 

Wielka Wojna Zeppelinów

 

(cz. I)


 

 

Oczy sztabów, powietrzni zwiadowcy, młodzi ludzie, którzy w 1914 r. stawiali czoła wojennemu losowi to obrazy jakże często przytaczane przez autorów wspomnień i historyków. Jednak czy samolot był w czasie Wielkiej Wojny jedynym latającym orężem niosącym pomoc sztabom umieszczonym w zaciszu za liniami krwawiących okopów? Sterowce – potężne rozmiarowo, w czasie Wielkiej Wojny początkowo służące do rozpoznania, lecz z biegiem czasu stające się bronią odwetową niemieckiego dowództwa, z pomocą której zaatakowano ziemie dumnego Albionu. Sterowce – broń, której obecnie już nie ma w arsenałach armii świata, sterowce – zapomniany powietrzny oręż Wielkiej Wojny używany najczęściej przez siły morskie walczących stron.


 
 

 


Obsługa sterowca była o wiele bardziej skomplikowana niż wodnosamolotu – jeden z lotników z załóg sterowcowych tak opisywał realia służby na nich: Sterowiec rodzi się w łonie prawdziwego miasteczka rzemieślniczego, którego jest królem. Jego pałac – hangar jest to olbrzymia hala, rozległa jak katedra. Wkoło niej grupują się warsztaty, kuźnie, odlewnie, fabryki wodoru, laboratoria fotograficzne, stacje meteorologiczne gołębnik, radiostacja, biura i koszary. Trzeba licznego personelu, żeby obsłużyć władcę tych urządzeń: pilotów, mechaników, załogę manewrową, załogę konserwacyjną. Poza miastem trzeba mieć dla niego błonia, dwadzieścia, trzydzieści hektarów liczące, gdzie się zabawia przed swymi wędrówkami powietrznymi. Niewiele trzeba czasu do przygotowania sterowca do życia czynnego. Między chwilą, kiedy otworzą skrzynie z częściami a chwilą jego triumfalnego wyjścia z hangaru upływa zaledwie osiem dni. Mówimy tu o sterowcu giętkim średnich wymiarów. Sterowiec sztywny, który trzeba całkowicie składać w hangarze, wymaga dłuższego czasu. Ósmego więc dnia komendant portu, po spojrzeniu na barometr i zapytaniu się meteorologów, wypowiada sakramentalną formułę: „Balon wychodzi!” Natychmiast dzwoni telefon przy wyjściu. Całe miasteczko porusza się, ludzie biegają, otwierają się olbrzymie wrota hangaru i sterowiec pokazuje swój wielki nos. Wkrótce potem wychodzi majestatycznie wiedziony przez załogę, która za pomocą lin manewrowych kieruje go z wolna na miejsce odlotu. Tu orszak zatrzymuje się, zaczynają pracować silniki. Zrzucają nieco balastu, a później z pokładu pada rozkaz: „Puszczajcie wszystko”. Sterowiec podnosi się i kieruje ku niebu. Warczą silniki. Wkrótce znika ziemia. Oto i pełne morze. Ponieważ sterowiec wróci dopiero w nocy, czy też pojutrze rankiem, a może i pojutrze wieczorem, więc trzeba żyć i według poglądów filozofa coś robić, a przede wszystkim jeść. Załoga siada więc do stołu. Wesoła to godzina. Później dla zaoszczędzenia sił piloci dzielą się pracą. Jedni obracają kierownicę, wyciągają zawory, obserwują, czy też dają sygnały. Drudzy, wyciągnięci w hamakach, odpoczywają. Zadanie wypełnione. Czas wracać. Oto na pewno port. Unoszą się nad lotniskiem. Jeżeli pogoda jest dobra, sterowiec jak samolot kładzie się powoli na ziemię. Jeżeli niepogoda utrudnia manewr, wtedy załoga rzuca linę. Na dole ludzie ją chwytają, ciągną, dopóki kosz nie znajdzie się na wysokości ich rąk, a wówczas sterowiec wiodą ku hangarowi, którego wrota zamykają za nim. Jednakże praca nie kończy się. Należy dodać sterowcowi gazu, który utracił, uzupełnić balast, opał, zbadać troskliwie silniki, upewnić się, czy powłoka, kosz, liny uwięźne i cały osprzęt są w dobrym stanie. Wszystko to należy zrobić dobrze i szybko. Po dalekich patrolach, jeżeli trzeba zmienić silniki, wówczas sterowiec będzie unieruchomiony dwanaście godzin; normalnie wystarcza sześć godzin po powrocie do hangaru, żeby był gotów do ponownego wyjścia.


 

Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 8/2010

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter