Wielkie nie-„Porozumienie”
Wojciech Holicki
Zdarzyło się 70 lat temu (28)
Wielkie nie-„Porozumienie”
Zanim wojska dowodzone przez Rommla zatrzymały się pod El Alamein, Brytyjczycy musieli przełknąć szczególnie gorzką pigułkę – 21 czerwca 1942 r., niemal bez oporu, padł Tobruk. Ten sukces przeciwnika mocno zabolał Churchilla, który natarczywie domagał się zablokowania portu, wcześniej tak długo i bezskutecznie obleganego. Rezultatem nacisków z Londynu była przeprowadzona w połowie września operacja „Agreement”, która zakończyła się totalną klapą. Flota Śródziemnomorska utraciła wówczas krążownik lekki, dwa niszczyciele i kilka mniejszych jednostek, wraz z dużą częścią ich załóg.
Kapitulacja Tobruku oznaczała nie tylko, że do niewoli trafiło kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Imperium – oddziały niemieckie i włoskie zdobyły m.in. wielkie zapasy żywności i 10 tys. m3 paliwa, a port nadawał się do użytku niemal od zaraz. „Znieważony” tym Churchill chciał przynajmniej sprawienia, by wróg miał jak najmniej pożytku z nowej zdobyczy i dowodzący od kwietnia 1942 r. Flotą Śródziemnomorską kadm. Henry Harwood zaczął odbierać z Admiralicji pytania i sugestie odnośnie jakiejś akcji dla zablokowania portu.
Nie był to nowy pomysł. Już 5 kwietnia 1941 r., w trakcie przygotowań do ostrzelania przez jego pancerniki Trypolisu, poprzednik Harwooda, adm. Andrew B. Cunningham, otrzymał szyfrogram z Londynu mówiący o konieczności podjęcia „drastycznych środków”. Drastyczność polegała na wdarciu się do portu dużych jednostek, pancernika Barham i krążownika lekkiego Caledon, ostrzelaniu przez nie statków i nabrzeży z najbliższej odległości, a następnie samozatopieniu się w najwęższym miejscu toru wejściowego. To „świadome poświęcenie” określono jako „więcej warte” i „preferowane”, choć przyznano, że adresat na pewno będzie żałować „takiego użycia Barhama”. Zapisawszy w swoim dzienniku, iż szyfrogram powstał „pod dyktando kogoś, kto wie bardzo mało o Trypolisie i sytuacji na Morzu Śródziemnym” (czytaj Churchilla), admirał odrzucił pomysł, mając wiele twardych argumentów na „nie”. Po dość udanym ostrzelaniu celu z „normalnego” dystansu odebrał list od premiera, przypominający mu o obowiązkach i odpowiedzialności, na który po prostu nie odpowiedział. Kilkanaście miesięcy potem, 21 lipca, adm. floty Dudley Pound, głównodowodzący Royal Navy, zapytał Harwooda, czy rozważał wysłanie niszczyciela, który wdarłby się do Tobruku o świcie i ostrzelał przybyłe tam statki. Pomysł został określony przez nadawcę jako desperacki, ale zniszczenie konwoju w jego opinii usprawiedliwiało „prawdopodobną” utratę okrętu (o ludziach w ogóle nie było mowy...).
W tym czasie po stacjonujących w Egipcie jednostkach specjalnych krążyły różne pomysły na pożądaną „akcję”. Chodziło zawsze o przeniknięcie do portu, z reguły od strony lądu, niewielkiej grupy komandosów i użycie podkładanych po kryjomu w składach lub na statkach ładunków wybuchowych ze zwłoką. W miarę drogi wzwyż plany stawały się coraz bardziej ambitne i z Londynu wróciły 3 sierpnia, w postaci propozycji jednoczesnego desantu w Tobruku i Bengazi. Po pierwszej wizycie Churchilla w Kairze (sierpień 1942 r.) sprawy nabrały przyspieszenia i rozmachu. Pierwotnym terminem ataku stał się 6 września, ale, ze względu na dłuższe ciemności w tym czasie, przesunięto go na okres od 8 do 13 tm.
Plan operacji przeciwko Tobrukowi, której nadano kryptonim „Agreement” (umowa, porozumienie), został zaaprobowany przez kairskie sztaby 21 sierpnia. Przewidywał, że złożony z komandosów Force „B” (80 ludzi), udający konwój z jeńcami, przeniknie w rejon zatoczki Mersa Sciausc, położonej na południowy wschód od portu, i zacznie go po cichu opanowywać od 21.45, kwadrans po tym, jak pojawią się pierwsze bombowce RAF-u. O 02.00 w leżącej na północ od Tobruku Mersa Mreira powinni byli wylądować wysadzeni w kajakach z okrętu podwodnego Taku komandosi, mający rozpoznać i oznaczyć teren. W tym samym czasie, kierując się sygnałami od Force „B”, do Mersa Sciausc miały wejść ścigacze wiozące żołnierzy Force „C”. O 03.00 do drugiej zatoczki powinny były dotrzeć 2 niszczyciele z Force „A”, początek lądowania przewidziano na 03.40. O 04.15 ścigacze miały wedrzeć się do portu, torpedując znajdujące się tam większe jednostki i współdziałając w niszczeniu lub zdobywaniu mniejszych. Ujętą w planie porą zdobyciu kontroli nad obu jego brzegami przez oddziały desantowe była 08.00, a wejścia doń niszczycieli 09.00.
Odwrót, po zniszczeniu czego się da przez saperów, miał nastąpić o zmierzchu. Ujętym w planie sposobem na „przeżycie” niszczycieli, po zacumowaniu do nabrzeża nr 4, było udawanie ciężko uszkodzonych jednostek włoskich (kamuflaż obejmował m.in. pasy identyfikacyjne na pokładzie dziobowym, przechył poprzez odpowiedni przerzut paliwa w zbiornikach i symulowanie pożarów). Licząc także na wielką chmurę dymu z podpalonych w porcie składów, która utrudni przeciwnikowi orientację, korygowanie ognia artyleryjskiego i zrzucanie bomb, obecność starych i świeżych wraków, a także zdobytą broń plot. (w składzie Force „A” i „C” byli odpowiednio przeszkoleni artylerzyści), sztabowcy w Kairze uznali szansę za wystarczająco dużą i tylko na wszelki wypadek zalecili, by zachować trochę najbardziej przydatnych ze zdobycznych barek i kutrów. Dowódcy komandosów byli daleko mniej optymistyczni, uznając, że lotnicy wroga szybko ustalą „kto jest kim”, z oczywistym skutkiem. Wobec tych zastrzeżeń zezwolono im na odwrót drogą lądową, z zastosowaniem sprawdzonych taktyk przenikania.
Trzon Force „A”, 11. Batalion Royal Marines, stacjonował w Palestynie i miał za sobą jedną akcję bojową – w nocy z 15 na 16 kwietnia dwa jego plutony wylądowały na wysepce Kufonisi (transportowcami były niszczyciele Kelvin i Kipling), zdobywając i niszcząc włoską stację łączności radiowej. Na potrzeby operacji „Agreement” wzmocnili go saperzy i „oddelegowani” artylerzyści, których przeszkolono w obsłudze niemieckiego i włoskiego uzbrojenia. Identyczne grupy dołączyły do Force „C”, złożonego z kompanii „D” pułku Argyll & Sutherland Highlanders oraz plutonu cekaemów z 1st Royal Northumberland Fusiliers.
Brytyjczycy zdobyli dość precyzyjne informacje o chroniących Tobruk polach min morskich i siłach lotniczych nieprzyjaciela. Wiedzieli, że na miejscowym lotnisku i odległym o 60 km El Adem bazuje około 30 włoskich myśliwców, a w Dernie są 24 torpedowo-bombowe oraz niewielka liczba Ju 88 i Bf 110. Sztukasy, czyli Ju 87, z lotnisk na zachód od El Alamein mogły pojawić się nad portem w godzinę, a bazujące na Krecie Ju 88 z LG1 (Lehr-Geschwader 1) półtorej godziny po wezwaniu, co oznaczało, że przed południem weszłoby prawdopodobnie do akcji około 130 maszyn. Sztabowcy nie przywiązywali jednak do tego większej uwagi, bo RAF „podejmie kroki, by zapobiec temu zagrożeniu lub je zminimalizować”, co – nie po raz pierwszy – okazało się typowym „życzeniomyśleniem”.
Rozpoznanie sił lądowych i artylerii przeciwnika (obecne ewentualnie w Tobruku okręty w ogóle zlekceważono) było niemal żadne. W przypadku tych pierwszych zaniżono ich liczebność i stwierdzono, że to „jednostki drugorzutowe o niedużej wartości bojowej”, natomiast podejścia do portu miały bronić „co najmniej” dwie baterie armat na umocnionych stanowiskach, zaś obronę plot. tworzyć „liczne” armaty i działka. W rzeczywistości w Tobruku były oddziały Wehrmachtu (trzon stanowiły 2 bataliony strażnicze), Luftwaffe i Kriegsmarine liczące łącznie około 2500 ludzi; dochodziło do tego parę tysięcy Włochów. Baterie nadbrzeżne tworzyło kilkanaście armat kal. 76, 100 i 152 mm, natomiast w skład 17 plot. wchodziło niemal 80 armat kal. 76 i 102 mm (włoskie, 48 szt.) oraz 88 mm (niemieckie, ok. 30). Te ostatnie, słynące ze swej zabójczości i mobilności „Acht-Acht”, należały do kilku jednostek. W sektorze na północ od portu rozmieszczone były 3 baterie (łącznie 12 armat) z I./FlakR.46 (Flak-Regiment), w tym dowodzona przez por. Viewega. Wszystkie ujęte były w drobiazgowym planie obrony przeciwdesantowej.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9/2012