„Wieś spalić, czerwonym podziękować"

Paweł Janicki
Proszę pani, żeby to ruski przyszedł, to dopiero by się ludziom dobrze żyło. To zdanie, które żona kierownika szkoły w Mokranach, Krystyna Werszkowa, często słyszała od miejscowych przed wybuchem wojny. Bardzo dobrze oddaje ono nastroje panujące we wschodnich województwach II Rzeczypospolitej w przeddzień napaści Armii Czerwonej w 1939 roku. Koniec historii polskich kresów stał pod znakiem mordów dokonywanych na żołnierzach polskich przez czerwone bandy oraz pożogę pozostawianą w odwecie przez Wojsko Polskie.
Dywersja sowiecka nie miała tak wyszukanych form jak niemiecka. Relacje świadków rzadko wspominają, aby przybierała ona postać samotnych szpiegów, przebranych w polskie mundury, pojawiających się „polskich żołnierzy” siejących panikę w taborach, obserwujących ruchy wojsk radiotelegrafistów czy lokalnych gospodarzy oznaczających cele dla lotnictwa. Czerwona dywersja polegała przede wszystkim na działaniu małych, niewyszkolonych oddziałów bojowych złożonych z przygotowanych, miejscowych komunistów. Głównym ich zadaniem były krótkotrwałe działania partyzanckie, rozbrajanie pojedynczych żołnierzy polskich czy służenie za przewodników dla czołowych oddziałów Armii Czerwonej. W przypadku zaś walk w miastach, jak Grodno czy Wilno, czerwone oddziały wspierały działania czerwonoarmistów, służąc głównie wiedzą o terenie. Wraz z atakiem Armii Czerwonej 17 września tereny województw kresowych dosłownie zapłonęły – czerwone bojówki ruszyły do akcji od razu, gdy pojawiła się informacja o rozpoczęciu operacji wojskowej.
Zgodnie z obecną wiedzą po podpisaniu traktatu Ribbentrop–Mołotow 23 sierpnia 1939 r. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Związku Sowieckiego otrzymało polecenie wyszkolenia odpowiedniej liczby ludzi, których można by przerzucić przez granicę zachodnią ZSRR na polskie kresy wschodnie. Ludzie ci mieli tworzyć grupy dywersyjno-sabotażowe z zadaniem prowadzenia działań partyzanckich wobec Wojska Polskiego, poprzedzających postępy Armii Czerwonej. Szkolenia miały być prowadzone w oparciu o istniejące sowieckie brygady spadochronowe. Brak dostępu do archiwów rosyjskich nie pozwolił jednak dokładnie opisać tych przygotowań. Niemniej jednak takie grupy były tworzone i przerzucane przez zieloną granicę już wcześniej, gdyż – jak wykazały późniejsze wydarzenia września – dywersja była gotowa do działania. Trudno jest jednak dziś ocenić, jaki zakres komunistycznej dywersji w 1939 roku był efektem organizacji i pracy sowieckich służb, a jaki to działania oddolne, miejscowe i niekontrolowane.
Uderzenie Armii Czerwonej, poprzedziło przygotowanie grup operacyjno-czekistowskich NKWD. 8 września 1939 roku kierownictwo Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych ZSRR podjęło decyzję o organizacji dziewięciu grup NKWD. Pięć z nich (1.–5.) przygotowano w Kijowskim Specjalnym Okręgu Wojskowym, a cztery w Białoruskim Specjalnym Okręgu Wojskowym. Każdej z nich przeznaczono inne województwo II RP do działania. 15 września Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych Ławrientij Beria wydał dyrektywę, która wyznaczała zakres kompetencji wspomnianych grup. Miały one zająć się tworzeniem organów władzy sowieckiej – każdy naczelnik grupy wchodził w skład zarządu tymczasowego Zgromadzenia Ludowego na podbitych terenach polskich. Poza tym do ich zadań należała głęboka infiltracja tworzonych struktur władzy, agend, gwardii robotniczej, komitetów chłopskich. Grupy były niewielkie – między 40 a 55 osób. Były jednak bardzo sprawne, dzięki czemu szybko uruchomiły sowiecką władzę w terenie. Opanowały sieć łączności, gmachy publiczne, wydawanie gazet, przechwyciły wiele zbiorów archiwalnych, przejmowały broń oraz uruchamiały sieć informacyjno-wywiadowczą. Grupy operacyjno-czekistowskie miały więc zająć się opanowaniem i przejęciem władzy na terenie polskich kresów.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia nr specjalny 1/2025