Wojenny pokój


Grzegorz Śliżewski, Grzegorz Sojda


 

 

 

 

Wojenny pokój

 

 

 

Mimo światowego konfliktu, który w latach 40. XX wieku przewalił się przez świat i w czasie którego dyplomaci biorących w nim udział państw wypowiadali swoim przeciwnikom wojnę, doszło do kilku sytuacji, kiedy naprzeciwko siebie stawali żołnierze, którzy de facto nie powinni się tam znaleźć. Między ich narodami oficjalnie niezmiennie bowiem panował pokój.

 

Tak było w przypadku Polski i Włoch. W momencie ataku niemieckiego w 1939 r., czy też na Danię i Norwegię w 1940 r., Włochy Benito Mussoliniego zachowały neutralność i nie włączały się w konflikt, który ogarniał Europę. Podobnie było miesiąc później, po majowym ataku na Francję i kraje Beneluksu. Dopiero kiedy szala zwycięstwa wyraźnie przechyliła się w stronę III Rzeszy, Włosi zdecydowali się włączyć do konfliktu wypowiadając wojnę Francji i Wielkiej Brytanii. W tym czasie Polska nie istniała na mapie Europy, jej ziemie podzieliły między siebie Niemcy i ZSRR. Istniał wprawdzie polski rząd na uchodźstwie, ale nie był on oficjalnie uznawany przez państwo włoskie. Tym samym dyplomacja Mussoliniego nie miała komu wypowiedzieć wojny i w efekcie w myśl międzynarodowego prawa przez całą drugą wojnę światową między Polską a Włochami panował pokój.

Rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna. Do starć między dwoma narodami dochodziło przez cały czas, kiedy Włochy znajdowały się wśród państw Osi. Przekonali się o tym zarówno marynarze polskich okrętów wojennych operujących na Morzu Śródziemnym, żołnierze broniący Tobruku czy też lotnicy. Ci ostatni mieli okazję spotkać włoskiego przeciwnika jako pierwsi.

Pod koniec kampanii francuskiej kilka jednostek myśliwskich Armee de l‘Air znajdowało się na froncie alpejskim, by chronić państwo przed atakiem z południa. Wśród nich była GC III/6, w której składzie znajdowało się sześciu Polaków, którymi dowodził kpt. Mieczysław Sulerzycki. Podczas walk toczonych w maju i czerwcu jednostka była kilka razy atakowana na ziemi przez niemieckie samoloty. 15 czerwca lotnicy z GC III/6 przeżyli kolejny nalot. W oficjalnym sprawozdaniu z walk we Francji kpt. Sulerzycki napisał lakonicznie: Około 10 VI mieliśmy atak włoskiego lotnictwa myśliwskiego na nasze lotnisko; strat w ludziach nie było, w sprzęcie małe. (M. Sulerzycki, Sprawozdanie, Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, LOT. A. IV. 2/1a/10.)

Bardziej sugestywny opis tego zdarzenia przedstawił w powojennych wspomnieniach plut. Michał Cwynar. (M. Cwynar, Wspomnienia Wojenne, Warszawa 2004, s. 50-52.)

"Codziennie dwugodzinna przerwa obiadowa. Oprócz jednej sekcji Dewoitinów – dwóch pilotów w pogotowiu do startu – wszyscy piloci Groupe de Chasse jadą ciężarówką około 4 km do restauracji w Le Luc. Pewnego dnia dowódca sekcji i ja, w przedpołudniowym pogotowiu.
Pierre zwrócił się do dowódcy eskadry, że nie ma potrzeby zostawiania naszej sekcji podczas pory obiadowej na lotnisku, ponieważ dwóch pilotów, jeden z nich chorąży Pierre Le Gloan (który kilka dni temu zestrzelił blisko Tulonu dwa samoloty) i drugi pilot, patrolują obecnie nasz rejon. Po uzyskaniu zgody dowódcy escadrille, mój dowódca sekcji powiedział, że my też jedziemy na obiad.

Pierre Le Gloan latał w rejonie Tulonu, lecz nie miał kontaktu radiowego z lotniskiem. Opuszczenie lotniska bez powietrznej obrony wyglądało dla mnie na nierozsądną decyzję, lecz jako boczny sergeant-pilote nie miałem wpływu na tę decyzję. Wspiąłem się na platformę ciężarówki, pojechaliśmy na obiad do Le Luc. Francuski obiad to nie tylko wspaniały posiłek. To dwugodzinna rutyna, towarzyskie odprężenie. Tym razem, za stołem zestawionym w podkowę, zanim dowódca Groupe de Chasse u szczytu stołu miał zaszczyt powstać i wznieść toast Vive la Republique!, posłyszeliśmy powolnie zbliżający się, pulsujący, monotonny grzmot lotniczych silników! Wybiegliśmy do restauracji ogrodu. Duża grupa szesnastu dwupłatowych włoskich myśliwców Fiatów CR.42 uplasowanych w schody na prawo zaczęła się składać do ostrzeliwania naszego lotniska. Niewiarygodna scena, wstyd! Jednak, do pewnego stopnia, honor Francji został uratowany. Chorąży Le Gloan miał nosa i szczęście, nadleciał do lotniska z rejonu Tulonu. Z lewego skrętu zaatakował ostatniego Fiata z tak nadmierną szybkością, że aby go nie wyprzedzić, wykopał Dewoitina nogami w lewo, w prawo, wsiadł na ogon Włocha, krótką serią armatki 20 mm i czterech karabinów maszynowych 7,5 mm dosłownie rozwalił Fiata C.R.42 w strzępy. Pilot ratował się skokiem spadochronowym. Pierre Le Gloan w ten sam sposób zestrzelił drugiego i trzeciego Fiata. Włosi, rozproszeni, zaczęli uciekać! W tym locie francuski chorąży zestrzelił pięć samolotów nieprzyjaciela.

Z restauracji popędziliśmy ciężarówką na lotnisko z obawą, że nasze nowe Dewoitiny postrzelane. Okazało się, że tylko trzy, już nieużywane Morane 406 zostały lekko postrzelone. Wszystkie Dewoitine 520 nietknięte!"

Lotnisko atakowały CR.42 z 3o Stormo (Squadriglia 74., 75. i 83.).

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 1/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter